Duchowość starego rytu

Jeden ze znajomych tradycjonalistów notorycznie się odgraża, że mnie nawróci. Na tradycję, oczywiście. W ramach realizowania tego podstępnego planu podesłał mi artykuł o legalności nowego rytu (jeszcze raz dzięki, Dawid).

Efekt lektury jest przeciwny do zamierzonego przez przesyłcę, gdyż albowiem znalazłam w tekście kolejnych kilka argumentów za tym, że NOM (msza w nowym rycie) nie był wcale takim złym pomysłem.

W świetle zamieszczonego tam fragmentu dokumentu Bractwa Kapłańskiego Piusa X „Problemy reformy liturgicznej” dwoma z teologicznych zastrzeżeń wobec nowej mszy są: nowy ryt nie akcentuje wystarczająco mszy jako ofiary, zastępując to celebrowaniem przymierza (pierwszy zarzut) oraz, że został usunięty Jezus jako Kapłan i Żertwa a przedstawia się jako udzielający się wiernym Kyrios (zarzut drugi).

I tak mi na myśl przyszło to, jaki wpływ na duchowość Kościoła miało akcentowanie przede wszystkim ofiary. Otóż wysunęło ono na pierwszy plan prawdę o sprawiedliwości Boga, odsuwając w cień Boże miłosierdzie. Oto nagrzeszyłeś, człowieku, obraziłeś nieskończony Boży majestat, wzgardziłeś przykazaniami i sam Boży Syn za ciebie umarł, żeby cię wybawić. I teraz masz obowiązek Mu za to odpłacić.

To wszystko prawda. Ale jednocześnie bez pewnego dopowiedzenia to paskudny emocjonalny szantaż.

To dopowiedzenie to prawda o motywacji Bożego Syna – On umarł z miłości. A dokładniej wiedziony miłosierdziem, które w języku biblijnym tłumaczy się jako pozostanie wiernym przymierzu, które druga strona zerwała. I nie ma w tym szantażu, ale nieme błaganie oczu zdradzonego, który pomimo zdrady nie chce przestać kochać zdrajcy. I zgodę na przyjęcie zdradzającego, jeśli ten zechce powrócić.

Na reakcję Ducha Świętego trzeba było czekać ok. 100 lat od promulgacji mszału trydenckiego: w 2 połowie XVII wieku mamy pierwsze objawienia przypominające o tajemnicy Bożego miłosierdzia – św. Małgorzata Alacoque i kult Najświętszego Serca Jezusowego. Potem prawdę o tym, że nie musimy być herosami, żeby zostać świętymi, przypomina pod koniec XIX wieku Mała Tereska. A potem była nasza Faustyna z kolejnym, bardzo mocnym Bożym przypomnieniem: „Jestem miłosierny, zaufajcie mi! Nie bójcie się, bo doskonała miłość usuwa lęk”. Znaczące jest to, że jej spowiednik musiał wykonać solidną kwerendę, żeby uznać, że tak mocny nacisk naprawdę o Bożym miłosierdziu nie jest herezją. To oznacza, że ta prawda nie była dla niego ani tych, od których odebrał formację, taka oczywista.

Ponadto akcentując ofiarę momentami stary ryt gubił zmartwychwstanie. Radość stała się czymś nie[wy]godnym, niskim, przypisanym jedynie do cielesności. Radość niedzielnego poranka zastąpiono pojęciem chwały. Nie neguję, że Zmartwychwstały jest w chwale. Ale jedynym sposobem, by się z Nim zjednoczyć i wejść do tej chwały jest, sprzężona mocno z radością, miłość. To ona jest kluczem i centrum, bo, jak pisałam poprzednio, sama ofiara nie musi wcale oznaczać miłości. Może być jedynie sposobem na zbieranie punktów w programie lojalnościowym KRK – zakładu ubezpieczeń na życie wieczne.

Taką hipotezę mam. I chętnie bym ja przedyskutowała. Może będzie szansa…

43 myśli nt. „Duchowość starego rytu

  1. Miłosierdzia pragnę bardziej, niż krwawej ofiary (Oz 6,6)
    Czymże jest wydarzenie Jezusa Chrystusa, jak nie monumentalnym dziełem miłosierdzia, życzliwości Boga dla człowieka?

    Taką hipotezę mam. I chętnie bym ja przedyskutowała. Może będzie szansa…

    Szansa jest. Tylko czas trzeba by znaleźć.Postaram się.

  2. Jestem wielką miłośniczką św. Siostry Faustyny, ale uważam, że tutaj została „użyta” instrumentalnie pod tezę. Jej Dzienniczek zawiera zarówno Sprawiedliwość, Wszechmoc, Miłosierdzie jak i inne przymioty Boga. Ponadto XX wiek to nie tylko św. Faustyna, ale także przecież surowy św. Ojciec Pio, czy bł. Jan Paweł II ze swoim „Wymagajcie od siebie, nawet gdyby inni od was nie wymagali”.
    Pozdrawiam i zachęcam do osobistego uczestnictwa w Mszy Wszechczasów. Żadne opisy i dokumenty tego nie zastąpią.

    • Nie neguję, że św. Faustyna pisze nie tylko o miłosierdziu. Czytałam jej opisy wizji piekła i wiem, że wiele wycierpiała z miłości do Chrystusa. Jednak jej „Dzienniczek” to przede wszystkim hymn ku czci Boga, który chce przebaczyć. O. Pio posługiwał bardzo wiele w konfesjonale, a to przecież wlaśnie miejsce, gdzie najmocniej przejawia się Boże miłosierdzie a Jan Paweł II poświęcił temu tematowi jedną ze swoich encyklik. Objawienia św. Faustyny sprawiły, że ten temat stal się mocno obecny w Kościele, myślę, że o wiele mocniej niż przed jej objawieniami.

      Miło przeczytać Twój komentarz u mnie, odpozdrawiam a z zaproszenia na Mszę Wszechczasów chętnie skorzystam 🙂

  3. Cała przyjemność po mojej stronie! 🙂

    Ale do rzeczy, tak na ciepło, więcej i konkretniej może potem 😉

    1. Ciekawe spostrzeżenie, szczególnie że mi, gdy rozważam oczywisty ofiarny aspekt Mszy Świętej, nigdy nie przyszło do głowy usuwać w cień miłosiernego Boga. Boże miłosierdzie jest naturalnie w centrum tego wszystkiego. Może lektura fragmentów o Mszy z Dzienniczka św. Faustyny (uświęconej na tej odartej z Bożego miłosierdzia Mszy Świętej i przepojonej teologią i duchowością ofiary; podobnie św. Pio i długo by jeszcze wymieniać…) by tu więcej pomogła 😉

    A z drugiej strony, jak już o tym – gdy patrzę na swoją historię i porównuję „ubieranie w teologię” doświadczanego cierpienia, to dużo piękniej, sensowniej, z większym zaufaniem i zrozumieniem, zgodą i poddaniem, cierpi mi się właśnie dzięki odkryciu Ofiary. Tego, że to co dzieje się tam, na Mszy – z łaski miłosiernego Boga – musi się radykalnie wkręcać w moje życie i nadawać sens temu, czego doświadczam. Moje życie musi stawać się ofiarą, bo ja mam najradykalniej naśladować Chrystusa. Msza jest przestrzenią, gdzie moją ofiarę mogę złożyć przed obliczem miłosiernego Boga. Gdzie właśnie tę jedność z Chrystusem (skumulowaną na Uczcie) „czuje się” (nie pasuje mi to słowo, ale niech będzie) najmocniej. Gdzie to jest najoczywistsze. No po prostu.

    „Te igitur, clementissime Pater” – Ciebie, najmiłościwszy Ojcze!

    2. Bardzo drażni mnie bagatelizowanie grzechu. Szczególnie, że widzę jak grzech jest przedstawiany na katechezie, kazaniu, jak w ogóle mówi się o grzechu.
    Nie będę cytował już Jana ani Pawła, ani nawet Jana Pawła, bo przecież wszyscy dobrze wiemy, że jesteśmy grzesznikami. Wiemy, co zmienia w nas grzech, jak zmienia relację do Boga, do siebie i brata.
    I dla mnie, po uświadomieniu sobie swojej oczywistej grzeszności, niesamowicie oczyszczające i pozwalające przypomnieć sobie o swoim miejscu w Bożym świecie są obrzędy wstępne w Mszy Świętej.
    Iudica me Deus!
    Quia tu es Deus fortitudo mea: quare me repulisti, et quare tristis incedo, dum affligit me inimicus?
    Emitte lucem tuam, et veritatem tuam: ipsa me deduxerunt, et adduxerunt in montem sanctum tuum, et in tabernacula tua.
    Spera in Deo, quoniam adhuc confitebor illi: salutare vultus mei, et Deus meus.
    Introibo ad altare Dei – Ad Deum qui laetificat iuventutem meam.

    I ten moment, którego tak mi tu brakuje w NOM:

    Indulgentiam, absolutionem et remissionem peccatorum nostrorum, tribuat nobis omnipotens et misericors Dominus.
    Takie oczywiste, potwierdzone znakiem krzyża zapewnienie, że On mnie przyjmuje z tym wszystkim i mimo tego wszystkiego.
    Aaaaaaaaaaa, nie wiem, jak można mówić, że tu nie ma nic o Bożym miłosierdziu, tylko że to histerie neurotycznych skrupulantów 😛

    3. I skąd Ci się wziął ten „obowiązek odpłacenia”? Kompletnie tego wątku nie rozumiem, zupełnie nie pokrywa się z moim rozumieniem Mszy, życia i w ogóle…
    Skąd ten emocjonalny szantaż?
    I dlaczego, jeśli dostrzegasz go tu (KRR), nie widzisz go w NOM? Czy tam sytuacja jest inna? Czy tam czyta się inną historię zbawienia?
    Czy nie widzisz głoszenia miłosierdzia u św. Dominika? U Franciszka? Czy przywoływać mam teksty Ojców Kościoła?
    A może cytować prefacje czy kolekty ze „starej Mszy”?

    4. Nie widzę na Mszy ani „zagubienia zmartwychwstania” ani pozbawienia radości i miłości (absurd!), które są obecne i w tekstach mszalnych i w teologii i właśnie w doświadczeniu radości i miłości – jestem facetem, jakoś ciężko mi może opisać emocje, ale to, co czuję śpiewając chorał, np. III credo, idealnie oddaje to wszystko. Tam to jest, i nie rozpływa się.

    To, co najbardziej cenię we Mszy Świętej, która urodziła się w Wieczerniku i naturalnie wzrastała w Kościele i z Kościołem przez te wszystkie wieki, to „poprawne teologicznie” (straszne sformułowanie, sorry, późno już) rozłożenie akcentów.
    Dużo mniej problemów byłoby, gdybyśmy zanim usiądziemy do rozważania co jest dla mnie (mojego samopoczucia?) lepsze, gdzie się lepiej czuję, co lepiej oddaje moją wizję chrześcijaństwa i Mszy (jak dużo tego „ja”, „moje”…) etc. – zastanowili się, czym obiektywnie jest Msza. Jakie są jej cele. Czego Kościół o niej od wieków uczy.
    Wyniki tych rozmyślań doprowadzą na pewno (a przynajmniej mnie doprowadziły) do dostrzeżenia, że zrobione po soborze NOM nie oddaje tych wszystkich dóbr tak doskonale, w takiej harmonii, zgodnie z tradycją, jak to się dzieje na Mszy Wszechczasów.

    Pozdrawiam 🙂

    • Argumentujesz miejscami jak dziecko soboru 😀 Watykańskiego II oczywiście. A przejawia się to tym, że cytujesz teksty z mszału, które wiernym przeciętnym nie były dostępne. Oni karmili się tym, co słyszeli na kazaniach, co było w praktykach pobożnościowych i pieśniach religijnych. A te świadczą o gorącej religijności pasyjnej. I w zasadzie tyle. A, jeszcze duchowość Maryjna, swoja droga obie bardzo piękne i cenne.

      Może rzeczywiście z tą odpłatą to bardziej jakies moje osobiste doświadczenia, więc tu nie będe się kłócić.

      W moim odbiorze liturgia tradycyjna jest bardzo kontemplacyjna, ale żeby dostrzec w niej miłość, radość, zmartwychwstanie trzeba mieć wiedzę. NOM pewne treści podaje bardziej na tacy.

      • Może Cię zaskoczę, ale na Mszę chodzę z mszalikiem polsko-łacińskim wydanym prze II wojną światową, i – sic! – przed Vaticanum II ;]

        Nie zgadzam się z tym, że ludzie nie znali treści Mszy. Od jakiegoś czasu w moim rodzinnym mieście odprawia się raz w miesiącu Mszę „trydencką”. Wziąłem na nią babcię. Wcześniej rozmawialiśmy długo o tym, przed Mszą wzięła Ordo, żeby sobie przypomnieć (po 40 latach!) teksty i na Mszy już z pamięci wszystko ładnie odpowiadała 🙂
        Oczywiście, znaczenie słów rozumiejąc i doskonale wiedząc, co się dzieje. To było przeżycie – dla niej i dla mnie, bo widziałem, co się w niej dzieje:)

        Jestem dzieckiem Vaticanum II. Nie odetnę tego, i nie chcę 🙂

        Jasne, że fajnie jest dostawać na tacy. Ale jesteśmy powołani do dążenia do doskonałości! Wspinajmy się wyżej, a nie schylajmy do tacy!
        I módlmy jednocześnie o pokorę:)
        Szczególnie, jak już myślimy, że się wspięliśmy…

        Jeszcze raz dzięki za głos!

      • Dlatego napisałam, że większość a nie wszyscy – wiem, że wielu z tych, którzy potrafili czytać, miała mszaliki i z nich korzystała, to zreszta zmieniało sie też w czasie od Trydentu 🙂

        A czasem jest tak, że ktoś musi dorosnąc do tacy, żeby móc wspinac sie wyżej. I o tym też warto pamiętać 🙂

      • Rozumiem Twoją perspektywę, z jaką patrzysz na Mszę starego rytu. Ale to właśnie do Mszy św. w nowym rycie trzeba dorosnąć, natomiast Tridentina jest lekarstwem dla „duchowych kalek”, takich jak ja. Bo niczego nie wymaga, jak tylko poddać się Bożej Woli i mocno zaufać. Słuchać. Odłożyć Mszaliki, nie wertować kartek. Siedzieć i słuchać. To wystarczy. Mi wystarczyło być na jednej takiej Mszy, żeby z ateizmu wejść w przedsionek Kościoła, kompletnie nic nie rozumiejąc, ale UFAJĄC.

    • Dawid – a powiedz, proszę – co bardziej Pana Boga ucieszy? Mnogość słów, gestów czy świadomość grzesznika, wyrażona prostym „Kyrie”, z deklaracją jednoczesną, że winienem zapłacić po tysiąckroć za mą nieprawość? A wyrażam to wszystko w jednym akcie pokutnym, przypomina mi o tym Liturgia Słowa, utrwala to Liturgia Eucharystyczna, i na koniec rozesłanie daje mi przypomnienie, że mam być niejako Mszą Świętą w świecie, do którego Bóg mnie posyła.

      Wydaje mi się, że wielu zapomina, że Msza Święta dziś ma taką formułę, 100 lat temu miała inną, jeszcze inną 1900 lat temu, a zupełnie inną może mieć za kolejnych lat 200. Nie forma liturgii ale łaska Boża dokonuje zbawienia człowieka. Przeakcentowanie rytuału grozi bałochwalstwem.

  4. Hmmm… Wszystkie wymienione przez Panią święte uczestniczyły w Mszy w klasycznej formie rytu, ciekawe, nie? Tyle, jeśli chodzi o „sennność” Ducha Św.

    „Ponadto akcentując ofiarę momentami stary ryt gubił zmartwychwstanie. ” Uczestniczę we Mszach w obu formach rytu rzymskiego, ale taka myśl w życiu by mi do głowy nie przyszła. Na jakiej podstawie tak Pani twierdzi?

    • Tak, uczestniczyły, ale podane przez nie treści otrzymały jako „bonus” w osobnych objawieniach i o to tu chodzi: one tego nie wyniosły z mszy, Jezus im to powiedział poza liturgią.

      Co do zmartwychwstania: prosze sobie porównać ilość modlitw, form pobożności i pieśni religijnych poświęconych Męce z tymi poświęconymi Zmartwychwstaniu, nie wspominając o Duchu Świętym. Z powszechnie odprawianych kojarzę jedynie tajemnice chwalebne różańca jako służące rozważaniu zmartwychwstania, a ilość pieśni religijnych na okres wielkanocny jest znacząco mniejsza. Wskazuję na te elementy, gdyż dla przeciętnego wiernego do XIX wieku zawartość ksiąg liturgicznych nie była dostępna – swoja wiare opierał i żywił głównie wspominanymi praktykami.

      • Nie zgodzę się. To nie było novum, „bonus”, whatever, a przesunięcie akcentów, które były cały czas obecne w katechezie. W prywatnych objawieniach nie było nic nowego w swojej istocie. Te treści są w starej Mszy. Ówczesna siostra zakonna słuchała kazań również poruszające kwestie mistagogiczne. Te Msze nie były ułomne, choćby dlatego, że widzenia obie przywołane mistyczki miały podczas komunii, czy modlitwy przed Najświętszym Sakramentem. Pan Jezus nie wchodził ze swoim jawieniem w pustkę. BTW: Co do obaw spowiednika Faustyny, to proszę pamiętać o mariawitach. To daje nieco inne światło na jego obawy, czy sceptycyzm innych duchownyc…

        Podkreślanie grzeszności, ułomności człowieka, jego odpowiedzialności za mękę i śmierć Zbawiciela nie zakrywała Zmartwychwstania, nawet idąc tylko treściami samych pieśni. Inaczej nasi pradziadowie powinni robić sobie sepuku w poczuciu beznadziei. Ilość świadczy raczej o świadomości pokutniczej, bo pieśni jest więcej w porównaniu do.., a nie, że nie ma w ogóle. Ale przyzna Pani, że tw. „akcentując ofiarę momentami stary ryt gubił zmartwychwstanie” nie oddaje rzeczywistości? Ba, zdaje się nawet Ofiarę przeciwstawiać Zmartwychwstaniu.Tylko jeszcze nadmienię to, że nurty pobożności, nawet biorąc tylko okres od kontrreformacji do XIX, były nieco bardziej jeszcze zróżnicowane, niż zdaje się pani twierdzić.

        Nie rozumiem też tez o szantażu emocjonalnym. Wychodzi na to, że wg Pani kryteriów choćby s.Faustyna Kowalska też uprawia duchowość szantażową (patrz: „Dzienniczek).

        Wytłumaczę się skąd moje wpisy tutaj. Jeśli ktoś popisuje się jako wykształcony teolog katolicki, swoimi słowami w tematach katechizmowych bierze odpowiedzialność za innych. Pani wpis można opacznie zrozumieć, że nieważna jest Sprawiedliwość Pana Boga, odpowiedzialność za grzechy: teraz tylko Miłosierdzie, rozumiane jako kompletna cart blanche w zachowaniu, a poważne traktowanie swojej ułomności i pokutowania za grzechy, to upiory przeszłości. Na dodatek Msza w formie nadzwyczajnej jest be i tylko dla masochistów, samostraszących się piekłem.

        Wierzę, że Pani nie ma wypaczonego obrazu duchowości (może tylko nadmierny sceptycyzm wobec formy nadzwyczajnej Mszy wyniesiony pewnie z polskiej uczelni katolickiej;), ale proszę się wczuć w sytuację szczególnie tych poszukujących Prawdy. Z mojej strony tyle. Przepraszam za chaos w wypowiedzi, ale pisane to było niemal jednym ciągiem. Pozdrawiam.

      • Panie Dominiku, alez ja napisałam wyraźnie w poście, że chodzi mi o przesunięcie akcentu a nie brak czy wyrzucenie 🙂 Rzeczywiście, w odpowiedzi panu nizej zapędziłam się nieco, ale chodzi mi cały czas wlaśnie o to nieszczęsne przesunięcie.

        Nie mam nic przeciwko komentarzom, zwalszcza, że sa one merytoryczne 🙂 Zdaję sobie sprawę z mojej odpowiedzialności za słowo, ale tez prosze o nieco litościwszą intepretację – na fejsbooku napisałam skąd taki mój obraz dawnej duchowości, tu powtórzę: wychowalam się na wsi, gdzie wciąz były żywe wpływy duchowości sprzed soboru. I to była właśnie duchowość świetnie rozumiejaca cierpienie, ból, wyrzeczenia, ale o tym, że to z miłości i co to znaczy, że Bóg jest miłosierny, dowiedziałam się dopiero we wspólnotach, w których sie formowałam później. I odkrycie, że sprawiedliwość jest jedynie inną twarzą miłosierdzia, jak to ujęła Mała Tereska, było dla mnie wyzwalające. Zresztą to nie tylko moja trauma: prosze popatrzeć jakie zarzuty stawiają Kościołowi jego współcześni krytycy: że jest skupiony na grzechu, neguje radość, mówi tylko o grzechu, piekle i potępieniu. To echo pewnego doświadczenia, obecnie juz przebrzmiałego, ale które dotyczyło Kościoła.

        Odpozdrawiam!

  5. Ciekawe1. Z wpisu wynika, że skoro Duch Święty zareagował 100 lat po promulgacji mszału trydenckiego, to stanowił ów mszał jakąś istotną zmianę w stosunku do wcześniej używanego. Czy może Pani poszerzyć temat nowości w mszale św. Piusa V?

    • A to dobre pytanie i szczerze mówiąc, dało mi do myślenia. Pisząc, co napisałam, kierowałam się tekstem o którym wspominałam w poście, aktory wyraźnie wpomina o cechach charakterystycznych liturgii trydenckiej, których mialo zabraknąć w NOM. Okres potrydencki jest okresem dużych zmian w duchowości, jest wyraźny nacisk położony na obserwancje wśród kleru, edukację wiernych. Duchowośc baroku jest silnie naznaczona kultem Ofiary. To wszystko mi pasowało do postawionej w poście hipotezy.
      Ale zaprzeczyć sie nie da, że poza oczyszczeniem liturgii z regionalnych naleciałości i troska o jej powszechne ujednolicenie, nie ma różnic. Czyli zapewne zmiana w praktyce życie wynikała ze sposobu wprowadzania reformy, a nie treści liturgii.

  6. A już martwiłam się, że przeniesiesz się do innego kościoła gdzie odprawiana jest Msza św. Trydencka. Byłam na takiej i też podobała mi się. Przypomina mi dzieciństwo gdy chodziłam z Babcią na Kopernika do Jezuitów. Co za klimaty! A potem szybciutko wracam do naszej rzeczywistości, do jasności i radości Nieba z mroku trydenckich katakumb, z poczucia winy do nadziei. Ale niektórym odpowiada ów, jak to nazwałaś, paskudny szantaż emocjonalny. Miłosierdzie nie może być herezją jeżeli głosi je Pismo Święte. Wizje Faustyny musiały zostać zbadane pod kątem wiarygodności i zgodności z nauką Pisma Św i Tradycji. A ks. Sopoćko miał za zadanie opracować teologiczne podstawy uzasadniające żądanie postawione przez Chrystusa w prywatnym objawieniu aby kult miłosierdzia został wyeksponowany przez nowennę, koronkę, obraz, święto BM w Białą Niedzielę i powstanie nowego Zgromadzenia słuźącego Kościołowi przez tworzenie dzieł miłosierdzia, uczynki, modlitwę i dobre słowo. I każdy może do niego należeć czyniąc miłosierdzie bliźnim.

  7. Że o Dzienniczku nie wspomnę chociaż słyszałam kpiący ton u nie jednego Uczonego w Piśmie, pogardliwie odnoszących się do pisarstwa prostej kobiety. Bóg takie kocha najbardziej bo sam jest prosty tak, jak prawda.

  8. Warto pisać o czymś, co się zna. Z Pani tekstu wynika, że zupełnie nie zna Pani NFRRz, tezy o usuwaniu miłosierdzia Bożego czy zmartwychwstania… przecież to jest ewidentnie wyssane z palca. Ile razy była Pani na Tridentinie? Uczestnicząc w niej Różańcem, Koronką albo tekstami Mszy?

    • Nie pisałam o „usuwaniu” tylko o przesunięciu akcentów, zresztą umniejszenie w NOMie akcentu na Ofiarę jest zarzutem cytowanym z tekstu SPPX, nie wymyśliłam tego sobie sama. Co do zmartwychwstania – też nie chodzi mi o usunięcie tego aspektu, bo przecież to msza katolicka. Chodziło mi o to, że w duchowości ten aspekt stal sie drugoplanowy.

  9. @Ks. Marek

    Ciekawe, że ten fragment z Księgi Ozeasza był w starym mszale przeznaczony na Wielki Piatek. W NOM go w tym dniu nie ma.
    Ps. Na jakiej podstawie autorka mówi o zagubieniu Zmartwychwstania na Starej Mszy. Bo ma wrażenie, że jest to stereotym, nie poparty żadną znajomością tekstów mszalnych.

  10. Ofiara… no cóż… moje pierwsze skojarzenie: Bóg się zlitował w swem wielkiem MIŁOSIERDZIU i przedarł zapis pradawnej winy. Nie widzę, by cokolwiek lepiej wyrażało miłosierdzie niż złożenie Boskiego Syna za grzechy ludzkości. A już na pewno nie wyraża tego lepiej przymierze, czyli akt prawny, który z natury rzeczy podkreśla sprawiedliwość, kosztem miłosierdzia. W ofierze sprawiedliwość (zadośćuczynienie) i miłosierdzie (bezinteresowny dar z Syna) są w równowadze.

    „Oto nagrzeszyłeś, człowieku, obraziłeś nieskończony Boży majestat, wzgardziłeś przykazaniami i […]”
    i teraz sam wzgardzony Bóg płaci za ciebie, boś zbyt jest biedny, nie masz nic, co mogłoby cię wykupić.

    • Tak, tylko w kazaniach przez całe dzieciństwo i młodość słyszałam tylko to o grzeszeniu i pokucie, ofiara łączyła się z cierpieniem, jeszcze większym cierpieniem i tylko cierpieniem.

      Z przymierzem masz rację, chociaż mi juz za bardzo przymierze kojarzy się z małżeństwem, żebym potrafiła patrzec na nie jedynie jako na akt prawny 🙂 To tak za prorokami. I dla mnie jest to pewien logiczny ciąg, bo o sprawiedliwości czy miłosierdziu mozna mówić dopiero po zawarciu przymierza. Ono jest punktem odniesienia. Sprawiedliwy to ten, kto przestrzega przymierza, miłosierny to ten, kto pozostaje mu wierny pomimo zerwania przymierza przez druga stronę. Dlatego tez ofiara też ma sens dzięki przymierzu.

      • Ależ oczywiście, że ofiara ma sens dopiero po przymierzu. Dodaje aktowi sprawiedliwości – miłosierdzia (prawo zamiast ciążyć na mnie, jest wypełnione za darmo przez kogo innego).

      • Oczywiście, że ofiara ma sens dopiero po przymierzu. Dodaje do aktu sprawiedliwości miłosierdzie poprzez zdjęcie ze mnie ciężaru prawa. Za darmo.

      • Nie, no, darmowości nie neguję 🙂 Ani znaczenia ofiary. Chodzi mi cały czas o to, że bez uprzedniego doświadczenia miłości ofiara jest nieczytelna.

  11. Co mają kazania do rytu? Nie mam pojęcia. Że niby wynikają z duchowości, jaką niesie ryt? Raczej z duchowości seminarium a ta nierzadko abstrahowała…

    Na poziomie czysto emocjonalnym – zawsze czuję sztuczność, gdy ktoś próbuje na siłę mówić o radości i udawać, że jest radosny (jak wodzirej, który krzyczy „świetnie się bawimy”, przygryzając wargi). Chyba do końca życia zapamiętam księdza, który ziewał, odczytując tekst „ogarnięci paschalną radością”. Zdecydowanie lepiej czuję się w „szerokich stanach emocjonalnych”, takich, w które da się wpisać wiele doświadczeń, rozmaicie je interpretować, wypełniać sobą, niż narzucanie mi „radości”, łącznie z formą tej radości.

    Klęcząc po cichu, mogę wejść w nader radosną medytację, mogę też oddawać swoje cierpienia Jezusowi. Mogę też „w duszy śpiewać, wyrażając (choć po cichu, ale intensywnie) radość bliską zabawowej. Gdy wiedzę księdza, który nakazuje mi się radować, radować jest mi się trudniej niż podczas tego cichego klęczenia.

    • Dziękuję za ten ostatni akapit, bo dla mnie osobiście to piekne świadectwo 🙂

      A kazania powinny odzwierciedlać duchowość rytu, chociażby przez to, że powinna w nich miec miejsce czasami mistagogia. I jej brak jest bolesny, zarówno kiedy liturgia jest sprawowana po lacinie, jak i w językach narodowych.

    • Co mają kazania do rytu? Nie mam pojęcia. Że niby wynikają z duchowości, jaką niesie ryt? Raczej z duchowości seminarium a ta nierzadko abstrahowała…

      Na poziomie czysto emocjonalnym – zawsze czuję sztuczność, gdy ktoś próbuje na siłę mówić o radości i udawać, że jest radosny (jak wodzirej, który krzyczy „świetnie się bawimy”, przygryzając wargi). Chyba do końca życia zapamiętam księdza, który ziewał, odczytując tekst „ogarnięci paschalną radością”. Zdecydowanie lepiej czuję się w „szerokich stanach emocjonalnych”, takich, w które da się wpisać wiele doświadczeń, rozmaicie je interpretować, wypełniać sobą, niż narzucanie mi „radości”, łącznie z formą tej radości.

      Proszę mi powiedzieć, jak ma się przymierzanie miary jednego, czy kilku, do wszystkich?
      Co do nakazywania czegokolwiek – dziwne, bo ja się nie spotkałem z wpieraniem mi radości.

      • Jak już kiedyś wspominałem – do momentu kiedy nie przeprosi Ksiądz za instrumentalne użycie podawania intencji modlitwy, by kogoś zgnoić, nie mamy wspólnych tematów do rozmowy. Bez odbioru.

Dodaj komentarz